Morze – wróg i przyjaciel Holendrów

A więc Niderlandy, czyli dosłownie — Niski Kraj! Jedną czwartą jego powierzchni stanowi depresja, a dalsze 35% leży zaledwie metr nad poziomem morza; 27% wznosi się do wysokości 10 m, a 13% terytorium — powyżej 10 m. Tym większą tajemnicą pozostaje fakt, który skłonił ludzi cztery stulecia p.n.e. do zasiedlenia dzisiejszej Fryzji i sąsiedniej prowincji Groningen, skoro była to wtedy utworzona przez lodowiec skandynawski piaszczysta nizina, przykryta przez morze osadami ciężkiego, gliniastego mułu. Z czasem pojawiła się roślinność, przywędrowały ptaki, a strumyki zaczęły torować sobie ujście ku morzu.
Tymi pierwszymi osiedleńcami okazali się Fryzowie — lud germańskiego pochodzenia — których w dobie ówczesnych wielkich migracji stać było na pewno na bardziej gościnne miejsce na ziemi. Wybrali jednak Niderlandy nie zdając sobie sprawy, iż skazują się tym samym na odwieczną groźbę, jaką niosło im Morze Północne. Groźbą tą były nieustanne, graniczące często z pojęciem kataklizmu, powodzie słonej wody. Fryzowie zdecydowali się jednak stawiać im czoło, sypiąc wzniesienia czyli terpy, na których wznosili swoje sadyby. I kiedy towarzyszący w 47 r. legionom rzymskim w ich wyprawie przeciw Fryzom Pliniusz Starszy ujrzał tę ziemię, zanotował co następuje: „Po dwakroć dziennie okolicę tę zalewa morze; i musieliśmy zadawać sami sobie pytanie, czy grunt ten przynależy lądowi, czy też morzu. Lud gromadzi się na kopcach, które sam usypał, a które to kopce wznoszą się ponad poziom najwyższego przypływu, niczym żeglarze na okręcie...". Rozkopywane dzisiaj terpy odsłaniają tajemnice bytowania ówczesnych Fryzów, którzy utrzymywali się z pasterstwa i tkactwa.
Ogromu pracy dowodzi fakt, iż wysokość terpów fryzyjskich dochodziła do 10 m, a objętość ich wynosiła 75 mln m3, dystansując nawet takie budowle, jak piramida Cheopsa! Owe sztuczne wzgórza przyjęły się również w Zelandii, gdzie noszą nazwę vliedbergen, czyli „gór schronienia" przed powodzią.
Dopiero w XII w. Fryzowie zaniechali sypania terpów, wznosząc prymitywne wały ziemne, które łączyły ich osiedla.
Z czasem na terenie całej dzisiejszej Holandii powstają groble, a ograniczony nimi teren staje się pierwowzorem polderów, czyli osuszonych i uprawianych gruntów depresyjnych. Obowiązek ochrony grobli dzieli cała ludność kraju, a próby zaniedbywania tego obowiązku ściągają karę śmierci!
Próbują również ówcześni Holendrzy ze skutkiem regulować poziom wód, odprowadzając je zrazu poprzez drążone w wałach ziemnych otwory, bądź proste stawidła, co przy średniowiecznym poziomie techniki jest już dużym osiągnięciem. Stanowiące budulec kołki i chwasty do uszczelniania tam ustępują miejsca bardziej zaawansowanym konstrukcjom hydrotechnicznym z kamieni i tłucznia.
„Dijk" czyli tama staje się elementem holenderskiej toponomastyki, o czym do dziś świadczą takie nazwy ulic w wielu miastach, jak Zeedijk, Haarlemmerdijk czy Nieuwedijk. W końcu dochodzi do rozróżniania między „dijk" (wałem wzdłuż) a „dam" (tamą w poprzek koryta wodnego). „Dam", podobnie jak „dijk", też utrwala się w nazewnictwie geograficznym tego kraju, czego dowodzą Amsterdam, Rotterdam, Zaandam, Schiedam lub Monnikendam. jednym z najsławniejszych Holendrów XVI w. staje się budowniczy tam, Andries Vierlingh, autor dzieła Tractoet von Dijckage, będącego rodzajem dokumentacji stanu ówczesnej hydrologii i hydrotechniki holenderskiej.
Wraz z zastosowaniem poruszanych siłą ludzką, a potem za pomocą wołów i koni, urządzeń do wypompowywania wody, Holendrzy zdolni już byli panować nad żywiołem natury. Ostateczne zwycięstwo Holendrów nad wodą zwiastuje wprzęgnięcie siły wiatru do odwadniania gruntów; krajobraz Holandii wzbogaca się o charakterystyczne sylwetki 10 tys. wiatraków, z. których pozostało do dziś jeszcze ok. tysiąca. Rewelacja techniczna polegała na możliwości przenoszenia mas wodnych z niższego poziomu na wyższy.
Powstaje cała, niezwykle skomplikowana, hydrotechnika holenderska: z jednej strony system tam i zapór wodnych, z drugiej — wiatraki odwadniające. W XVII w. pojawiają się pierwsze w dzisiejszym tego słowa znaczeniu poldery. Holendrzy potrafią już osuszać i meliorować nie tylko bagniska, ale i dna jezior. W 1612 r. zamieniają w grunty uprawne jezioro Beemster, w 10 lat później — jezioro Purmer, w 1626 r. — jezioro Wormer, a w 1635 r. — jezioro Scher­mer, odzyskując w ten sposób 135 tys. ha depresji pod uprawę.
Sławę w całym kraju zyskuje „inżynier od wiatraków", Jan Adriaanszoon Leeghwater, któremu świta zuchwała myśl osuszenia jeziora Haarlem (Haarlemmermeer) o powierzchni 18 tys. ha. Na realizację tej idei wtedy było jeszcze z wielu względów za wcześnie. Dziś natomiast dno tego jeziora stanowi płytę amsterdamskiego lotniska Schiphol, leżącego 4 m poniżej poziomu morza!
Technika odwadniania i zdobywania nowych terenów uprawnych postępuje naprzód z chwilą wynalezienia pompy poruszanej siłą pary, potem silnikiem dieslowskim, a w koku — elektrycznym.
Z tych nowych możliwości techniki użytek praktyczny czyni inż. Cornelis Lely, którego nazwisko upamiętniono w nazwie miasta Lelystad, powstałego kilka lat temu na terenie polderu Wschodni Flevoland. W łatach 1927-1930 Holendrzy osuszają polder Wieringermeer o powierzchni 20 tys. ha. W 2 lata później następuje uroczyste otwarcie tamy zwanej „Afsluitdijk", długości 32 km. Morze Południowe (Zuiderzee), wcinające się głęboko w ląd, aż po sam Amsterdam, staje się jeziorem słodkowodnym lisselmeer (od nazwy wpadającej rzeki Ijssel), a linia brzegu morskiego ulega skróceniu o 350 km. Ta gigantyczna operacja hydrotechniczna umożliwia w konsekwencji Holendrom powiększyć tereny uprawne o nowe 145 tys. ha żyznych polderów; Północno-wschodniego, Wschodniego i Południowego Flevolandu.
Jeszcze bardziej heroiczną walkę z morzem podjęli Holendrzy w delcie Renu i Skaldy, zwanej Zelandią. Wyzwaniem do tej walki stała się straszliwa powódź (jedna z najbardziej tragicznych nie tylko w dziejach Holandii), jaka nawiedziła deltę obu rzek I lutego 1953 r.; wskutek przerwania tam Morze Północne wtargnęło na wyspy zelandzkie, zatapiając 150 tys. ha, czyli 4,5% terytorium całej Holandii! Kataklizm kosztował życie 1800 osób, a 70 tys. ludności trzeba było ewakuować. Ogromne straty zanotowano w rolnictwie, hodowli i majątku trwałym. Ich łączna suma wyniosła 1,5 mld guldenów! Dość stwierdzić, iż spowodowany przez rozszalałe morze wyłam w tarnie pod Schelphoek miał 525 m szerokości i 40 m głębokości. Rząd powołał specjalną komisję do rozwiązania problemu delty. Podjęto studia nad perspektywicznym zabezpieczeniem przed podobnym kataklizmem całego zatopionego obszaru Zelandii. W rezultacie tych studiów Stany Generalne, czyli parlament, przyjmują w 1957 r. przedstawiony im „Plan Delta", który przewiduje zamknięcie przy pomocy potężnych zapór ujścia: Haringvliet, Grevelingen­bekken, Zeeuwse Meer, Oosterschelde i Veerse Meer. Oznacza to skrócenie linii brzegowej o 700 km, uzyskanie nowych 15 tys. ha polderów i położenie kresu izolacji wysp zelandzkich. Wyspy Wal­cheren, Zuid- i Noord Beveland, Tholen, Schouwen Duiveland oraz Goeree i Overflakkee staną się bezpiecznym miejscem na holenderskiej ziemi, uwolnionym od zalewu słonych wód Morza Północnego, zaś wzniesienie zapory przeciwsztormowej stormvloedkering - wraz z systemem śluz Philips i Oester pozwoli zachować środowisko naturalne Wschodniej Skaldy i hodowlę ostryg, krewetek oraz ponad 80 gatunków ryb.
Obliczony na 25 lat „Plan Delta" znajduje się już w końcowym stadium realizacji. Jego koszt wyniesie 3 mld guldenów; suma, która pozwala zastosować wszelkie najnowsze osiągnięcia przodującej w świecie hydrotechniki holenderskiej. Reprezentuje ją słynny Instytut Hydrotechniki w Delft, gdzie w warunkach laboratoryjnych Holendrzy dokonują badań modelowych, odtwarzając w ciągu kilku minut naturalne cykle zjawisk przyrodniczych, trwających wiele miesięcy, a nawet i lat. Po raz pierwszy w Zelandii zastosowano do budowy tam, wyposażonych w potężne śluzy, kesony, w tym wypadku ogromne skrzynie żelbetowe, holowane z miejsca prefabrykacji przez dziesiątki holowników, dalej - kolejki linowe do transportu bloków skalnych i kamieni, wreszcie nowe technologie umacniania dna morskiego i wiązania z nim budulca.
O skali przedsięwzięcia świadczy najlepiej fakt, iż do budowy jednej zaledwie zapory Haringvliet, z wmontowanym systemem 17 śluz o łącznej długości 950 m, użyto 22 tys. pali żelbetowych, 0,5 mln m3 wzmocnionego betonu, miliony ton kamienia, tłucznia, i innych, importowanych najczęściej materiałów. Zapora Brouwers­havense Gat, zamykająca koryto Grevelingenbekker, posiada długość 6,5 km i szerokość 200 m. Nad wodami Wschodniej Skaldy biegnie Zeelandbrug: most długości 5 km. Supernowoczesna konstrukcja złożona jest z 418 elementów prefabrykowanych, wspartych na 162 palach betonowych i łączy wyspy Noord Beveland oraz Schouwen Duiveland.
Krajobraz dzisiejszej Zelandii, wybrzeży IJsselmeer i całej zresztą Holandii jest więc w pełni wynikiem nie mających precedensu holenderskich osiągnięć hydrotechnicznych oraz doprowadzonej do perfekcji organizacji. Upór Holendrów sprawił, iż poczynając od XII w. powierzchnia ich kraju powiększyła się o 625 tys. ha odzyskanych kosztem morza ziem uprawnych, których strzeże dzisiaj system 1800 km tam i innych umocnień. Nieporównywalna jest więc mapa aktualna tego kraju z mapą sprzed wieków, które upłynęły Holendrom na walce z Morzem Północnym, gotowym jeszcze do niedawna zalać w każdej chwili 40% powierzchni Niderlandów słoną wodą...
Nie bez racji powiela się tedy słynne już w tym kraju powiedzenie pewnego Francuza: „Bóg stworzył świat z wyjątkiem Holandii, która jest dziełem Holendrów"!

Nasze Serwisy

  • www.WycieczkaNaWegry.pl
  • www.Moja-Hiszpania.pl

Nasi Partnerzy